Lubię pływać w basenie na wznak. Tuż przed zapadnięciem zmroku. Śledzić zmiany barw nieba i słuchać ptaków co ciągną na noc do gniazd. Błękity przetaczają się w płowość, prawie biel, potem nadciągają różowości. Różne odmiany, na wiatr ciemniejsze, gęstsze, jaskrawsze, czasem postrzępione odcieniami szarości. I te delikatne, zwiewne jak krótkie, przewrotne wiersze, uchylające się przed zachodem, podpięte jasnością zachodzącego słońca.
Naokoło zielenie i kolory Karaibów. Kwitnąca sytość barw. Palmy z grzecznie podciętymi grzywkami pióropuszy, estetyczne, uporządkowane, podporządkowane ograniczającej je obecności człowieka.
I dwie palmy, te, na które patrzę za każdym razem, kiedy koło nich przechodzę, przejeżdżam i kiedy wchodzę przez pomalowaną na czarno, wyciętą w piaskowym murze furtkę na teren basenu.
Jak siostry. Wokół nich klomb z sukulentami i zmienianymi co kilka miesięcy niecierpkami w jaskrawych kolorach.
A one stoją spokojnie, ale nie majestatycznie, z powagą, ale nie sztywno. Spoglądają na siebie. Jedna z nich przechyla się lekko w stronę drugiej. Jakby chciała jej coś szepnąć. Może to nawet robi, kiedy wiatr ze wschodu nagina ją jeszcze bliżej, każe jej się poddać. Palmy tylko wyglądają nieruchomo, są bardzo odporne nawet na zabójcze dla innych roślin wiatry.
Kilka tygodni temu widziałam moje palmy po przerwie i trochę się zaniepokoiłam. Jedna, ta romantycznie skłaniająca ukoronowaną długim pióropuszem głowę, najwyraźniej słabła. Zieleń wierzchu przeistoczyła się w burą szarość, kolor błota, kolor palmowej śmierci.
To palmowa zaraza. Wiedziałam, że wtedy działać trzeba szybko, żeby nie rozprzestrzeniła się na inne. A ta posłałaby pocałunek śmierci własnej siostrze…
Pływam w basenie wtedy, kiedy nie mogę: kiedy nie mogę pojechać nad ocean, kiedy nie mam też czasu na godzinę roweru. Basen, to kilkanaście minut pływania, przejście kilka, więc idealne, szybkie rozwiązanie, daje więcej czasu na pisanie albo na nudniejsze niż pisanie zajęcia. Albo na coś, co „muszę” …
Wczoraj stanęłam przed furtką. Z daleka widziałam brak. Tylko jedna. Samotna na klombie. Podeszłam bliżej w emocjonalnej nadziei, że zobaczę jakiś ślad po tej wdzięcznie skłaniającej się, którą nazywałam w myślach młodszą siostrą.
Klomb wyglądał pozornie jak przedtem. Zadbany, sukulenty okalały dalej małą wysepkę, na której do przedwczoraj stały obie. Mulch równo rozsypany. Tylko niecierpki nowe, świeże, zasadzone inaczej, bliżej tej jednej, co została sama. Wszelkie ślady bycia chorej rośliny zatarte.
I dopiero za chwile spojrzałam w prawo. Na nowym klombie, wśród sukulentów i niecierpków stała ona. Świeża, nowa, młoda, jasna zielenią niewiedzy, tylko trochę wyższa ode mnie i ciesząca się początkiem życia.
Kontynuacja. Następne życie. Dalszy ciąg. Bo nie ma pustki, są kręgi, kręgi życia, które się rozchodzą. Starsza siostra będzie miała o czym szumieć podczas nocy, kiedy dojdą do niej porywy wiatru znad oceanu, wschodniego wiatru, który przygnał tu człowieka z drugiej strony Wielkiej Wody, który dawno temu rozbił niedaleko stąd statki przewożące kokosowe orzechy i dał początek rozprzestrzeniania się zielonych pióropuszy palm.
Może opowie o swojej poprzedniej siostrze. Chyba nie wspomni o tym, co może się zdarzyć, kiedy wierzchołek palmowego pióropuszu pokryje się kolorami błota. Po co? Niezależnie od tego, jak się palmowe i nasze ludzkie sprawy toczą, zawsze będą się rozchodzić kolejne kręgi przetrwania, kontynuacji, dalszego ciągu…Jesteśmy wieczni, tylko może nie w dosłowny sposób!