When God does His work, you sit!”
Alice z Home Depot

Mała żółta karteczka krzyczała dużymi czerwonymi literami: “KWIATY”. Nawet nie dodałam: “!!!”, to nie było potrzebne. Oba kolory rzucały się nie tyle „w” oczy, co „do” oczu za każdym razem, kiedy otwierałam laptop, bo sprytnie przylepiłam ją do wieka. Zawsze tak robię z przypomnieniami, tylko nie zawsze na nie reaguję!

Miałam też drugie: w kalendarzu Google. Właśnie się odezwało. Po raz któryś. Minął już ponad tydzień, jak wróciłam na Florydę i puste donice w maleńkim patio przed domem wolały smutną pustką wnętrza, żeby je nakarmić kolorem. Ale dzisiaj przeszłam wreszcie ze stanu ogarniania, po długiej nieobecności, wnętrza, do ogarniania przestrzeni wokół domu.

Niecierpki! Pojadę po niecierpki. Te duże, w baśniowych barwach. Bugenwilla podrosła i dawała nadzieję na fioletowo-niebieskie kwitnienie, więc potrzebowała towarzystwa pasującego bujnością barwy.

Październikowy wieczór na południowej Florydzie, to często chmury, burze na horyzoncie. W tym roku sezon deszczowy jakby się rozrósł, rozlał i zagarnął dla siebie wczesną jesień. Moje wychodzące na zachód okno przestrzegało przed możliwością złego humoru Pani Natury: szarości w najróżniejszych odcieniach kłębiły się i przemieszczały, jakby sobie nie mogły znaleźć spokojnego kąta do snu…

Najbliższe Home Depot! Tam powinnam znaleźć, co potrzebuję, a to tylko dziesięć minut od domu. I tam, w części „wszystko dla ogrodu”, zawieszona jest wielka plandeka: nawet jeśli lunie tropikalna ulewa, zdążę się schować do środka.

Nikogo! To się rzadko zdarza. Wózek co prawda paskudnie chrobotał jakimś mało sprawnym, albo przepracowanym kółkiem, ale nie przeszkadzało mi to, bo przecież wiedziałam, gdzie iść i załatwić wszystko w parę minut. Sześć donic, z czego dwie wielkie, więc osiem sadzonek załatwi sprawę.

Moją uwagę przykuły drobne kwiatki. Płaskie, o pięciu płatkach, w zalotnych kolorach różu. Bardzo popularne, to wiedziałam…Wzrokowo je znałam. Pochyliłam się nad doniczkami, żeby zobaczyć nazwę.

Periwinkles, usłyszałam za sobą głęboki kobiecy glos.

Koło mnie stała duża kobieta o wybujałych, pełnych kształtach, w wielkim czerwonym fartuchu z napisem „Home Depot”. A u góry w lewym rogu: „Hi, I’m Alice!”. Trzymała ręce na biodrach. Jej lśniącą, ciemną, napiętą, gładką skórę pięćdziesięcioparolatki pokrywały kropelki potu. Wilgotność, wilgotność przed burzą. Też ją odczuwałam. A swoją drogą zawsze podziwiam tę cerę u czarnych kobiet. Dużo naturalnego kolagenu numer jeden!

Robiło się coraz bardziej parno, jeśli to w ogóle było możliwe! Wiatr zaczął nagle łomotać sufitową plandeką.

– Świetne, łatwe w obsłudze, urocze, potrzebujesz na rabatki?

Rozmawiała ze mną, ale rozglądała się dookoła, a raczej patrzyła co chwilę w górę, skąd, gdzieś z daleka na razie, zaczynały dochodzić pomruki grzmotu.

– Nie, do donic. Uczyniłam ręką gest, żeby uzmysłowić jej kształt i wymiar.

– Nadają się doskonale, ale wbrew pozorom, wskazała na ciemnozielone, lśniące liście, wbrew pozorom, są delikatne. Trochę jak meksykański wrzos. Wysunęła podbródek w kierunku następnego rzędu sadzonek. Spojrzałam. Liliowe obłoczki drobniusieńkich kwiatów.

– Wyglądają na silne, wręcz krzepkie, nie wydają się delikatne!

– Ale są. Wytrzymałe na nasze florydzkie słońce, ale wrażliwe, chociaż nie kruche, nie. Mmm, pokręciła przecząco głową i zakołysała biodrami. Mmm, no Ma’am, kruche nie! Ale trochę jak my wobec Niego. On jest teraz czymś zajęty. Spójrz, jest zły! Nie powinnyśmy stać na drodze, przeszkadzać …

Grzmot się przybliżył. Wcisnęła głowę w ramiona. Zdałam sobie sprawę, że się bała!

– Nie lubię burzy. Nie lubię. Mogę powiedzieć spokojnie: boję się burzy! Tam na górze, wskazała pulchnym palcem w kierunku plandeki, tam na górze, On pracuje. When God does His work, you sit! Tego uczono mnie w domu. Mmm!

Zabrało mi chwilę. Zauważyła to i roześmiała się ukazując rząd złotych zębów.

– U mnie, na Jamajce, tak się mówi. Kiedy Bóg robi swoje, ty człowieku siedź cicho! Czekaj w pokorze, boś malutki, jak te roślinki. Weźmiesz je?

Poryw wiatru siłował się z plandeką. A właściwie raczej bawił się nią, świadomy swojej przewagi. Jak kot z myszką. Grzmot przybliżał się szybko.

Nie zdążyłam zapłacić, kiedy Alice już zamykała jedną stronę wielkiej, ciężkiej bramy. Chciała wejść do środka. W bezpieczeństwo.

Umieściłam moje periwinkles bezpiecznie w plastikowym koszu w bagażniku i chciałam przejść do przodu samochodu, kiedy chlusnął deszcz. Ściana deszczu. W sekundę byłam kompletnie mokra. Wzruszyłam ramionami. Dobrze, że ciepły! Po burzy będę mogła zasadzić moje kwiatki i w donicach na małym patio zagoszczą barwy zalotnego różu…Coś innego niż w poprzednich latach…

Nikt nie witał mnie na progu. Wiedziałam, dlaczego. Ociekałam wodą, więc szybko zdjęłam z siebie wszystko, zarzuciłam ręcznik na nagie ciało i weszłam do sypialni.

Była pod poduszką. Jak zwykle, kiedy jest sama w czasie burzy, chciała być bezpiecznie mało widoczna…

Pasowałabyś do Alice z Home Depot, pomyślałam! Mmm! Siedzisz tu cichutko, bo „On pracuje”. Pogłaskałam wybrzuszenie, które odpowiedziało intensywnym merdaniem ogona z najpewniejszego w tym momencie miejsca psiego świata!

Zrobiłam sobie mocną herbatę i zasiadłam do Googla: „barwinki”, tak nazywały się po polsku kwiatki, które przywiozłam do domu zamiast niecierpków. Barwinki w zalotnych kolorach różu. Będą świetnie pasować do fioletowo-niebieskich, które pewno po tym deszczu chętnie rozwiną się na mojej bugenwilli.

Nauczyłam się dziś dwóch rzeczy, pomyślałam: odeszłam od rutyny, co robię rzadko i z pewnym bólem, bo nie umiem pokonać w sobie wygody utartego, sprawdzonego postępowania. A warto było. Po prostu po to, żeby spróbować czegoś innego. Na przykład zalotnej różowości…

A poza tym?  A poza tym może powinnam może czasem „usiąść”, kiedy dzieją się rzeczy, które przekraczają możliwości mojego działania, mojej ingerencji! Na które nie mam wpływu. Przycupnąć, jak moja sunia, przeczekać, pogodzić się z własną słabością wobec potężniejszych ode mnie sił . Mmm, chyba tak. Dzięki, Alice z Home Depot!

Będę sobie tę „lekcję” przypominać patrząc na zalotną różowość barwinków…cały, długi zimowy sezon…