Uważam, że powinna być symbolem Warszawy. Na równi z Syrenką.
Bo przecież bez niej dzieci nie mogłyby pójść do szkoły, a dorośli do pracy! Chwytamy ją bez zastanowienia, albo po większych rozważaniach, ale wchodzi w skład naszego podstawowego pożywienia, jak chleb. Do tego jest nęcąca, pachnąca. Wszechobecna w piekarniach i wielkich marketach. Podłużna, okrągła, płaska, skręcona w elegancką kokardkę, zapleciona w warkoczyk, kusi różnymi postaciami. Może też być pozornie prostą bułą, bez większego wyrazu, ale o cudownym smaku lekkiej brioszki.
Moja ulubiona to podłużna z budyniem. Porywana często w pędzie, między kolejnymi spotkaniami. Taka smaczna zatkaj dziura albo raczej zatkaj brzuch. Może też być kupiona w sposób bardzo zaplanowany, tuż pod domem, na Placu Wilsona. U Lubaszki.
Później, w sezonie wychodzę rano do piekarni Czubaka po maleńkie okrąglutkie jagodzianki. Albo wiśniowe rogaliki lśniące zapieczonym białkiem.
Na pierwszą rzucam się zachłannie od razu po przylocie z drugiej strony Sadzawki. Tylko czasem zdradzam ją i pędzę do piekarni Oskroby na Słowackiego. Tam pilnie wypatruje drożdżowego warkocza z owocami. Jest! Prawie ostatni! Mój!
W pochłanianiu nie odczuwam żadnych hamulców, idę na całość: masz mnie drożdżówko z kruszonką, z budyniem, masz mnie warkoczu Jestem twoja!
Kiedy mam wizytę zza oceanu, trudno mi wytłumaczyć, co to jest. Chlebek, bułka. Tak, zapach cudny. Moi goście kiwają uprzejmie głowami. Ale ile to kalorii! Niedobrych węglowodanów. Tłumaczę cierpliwie, że my wszyscy tu żyjemy drożdżówkami. One mają swoją poważną rolę społeczną. Z rana mogą być łatwym śniadaniem, w południe się je “przegryza”. Ratują nasze puste żołądki przed zalewem kwasów. Bo drożdżówka jest wszędzie, jest dostępna, jest smaczna. I nie trzeba po niej zmywać. Dla moich znajomych z tamtej strony oceanu, to tylko bomba kaloryczna. Większość nie daje się od razu namówić, bo to przecież tak strasznie tuczy. Co innego frytki i głęboko smażone burgery. Carbs jest słowem zakazanym! Ale kiedy już ulegną mojej drożdżówkowej propagandzie, spróbują, to przystają do klubu ich zwolenników. Może ten pierwszy raz będą się krygować, nie dojedzą, skrzętnie zawiną, ale potem dogryzą w trakcie intensywnego zwiedzania mojego miasta.
Witaj drożdżówko 2019!
Kojarzysz mi się z dobrocią bycia, z ciepłem powrotu, zapachem miłego oczekiwania…